Post rodził się. Dosłownie i w przenośni. Ale od początku.
Pod koniec 38 tygodnia (dokładnie 25.02) miałam pierwsze KTG, które nie wykazało rychłego porodu.
Do tego pozostała jeszcze wizyta kontrolna u okulisty, a tam "niespodzianka" - osłabienie siatkówki na początku ciąży przerodziło się w jej mały ubytek, a tym samym duże ryzyko podczas porodu naturalnego.
Decyzja - cesarskie cięcie. Operacja, której nie chciałam i której się bałam. Do tego mój lekarz prowadzący wyjeżdżał na tygodniowy urlop. Z uwagi na wynik KTG powiedział, że nie ma się czym martwić, bo przygotowania do porodu są bardzo powolne. Skurcze przepowiadające mogą trwać nawet kilka tygodni.
Termin planowanego cięcia - 09.03 tuż po powrocie doktora z urlopu.
Kończę robić literki nad łóżeczko Małego - naszło mnie na DIY.
Piątek 27.02
Nie ukrywam, że temat cesarki mnie zestresował. Zaczęłam z uwagą wertować wszystkie blogi, które zawierały rzetelne informacje i treści. Szczególnie przydał się tu blog www.mataja.pl
Bardzo podoba mi się sposób pisania oraz merytoryka postów. Polecam wszystkim przyszłym i obecnym mamom.
Jest to kolejny dzień częstych skurczy przepowiadających. Proszę B. aby koniecznie złożył łóżeczko Małego.
Sobota 28.02
Godz. 03.10. budzę się, bo skurcze są dosyć bolesne. Chodzę po mieszkaniu. Skurcze nie przechodzą po zmianie pozycji. Zapala się pierwsza lampka w głowie - może to już???
Szybko wypieram tą myśl - przecież jeszcze za wcześnie.
Godz. 03.40. Skurcze nie przechodzą. Zaczynam szukać aplikacji w telefonie, która mierzy częstotliwość kurczy. Mam, ale niestety nie zapamiętuje odstępów między skurczami. Szukam innej. Eureka! Darmowa wersja aplikacji BabyBump od dziś jest dostępna za darmo w wersji premium (czyżby specjalnie dla mnie? :P). A tam świetny licznik skurczy. Zaczynam liczyć. Skurcze trwają średnio minutę i pojawiają się co 12-9 minut. Wypatruję innych sygnałów porodu, ale innych brak.
Godz. 04.30. Ciepły prysznic polecany przez położną. Jak skurcze po nim ustąpią lub osłabną to tylko skurcze przepowiadające. Skurcze nie słabną. Zaczynam marudzić na co mój mąż reaguje, jak zwykle zupełnie nieprzytomny w nocy - "mogłabyś już przestać? Wolałbym wcale nie spać niż tak...".
No dobra, może rzeczywiście przesadzam.
Kolejne godziny do wschodu słońca - krótkie drzemki i pobudki co 10 minut.
Godz. 08.00. Budzik męża. Ok. Mówię, co się dzieje. Szybka akcja i godz. 08.30 jesteśmy gotowi do wyjścia. Ja bardziej z nastawieniem, że zaraz wrócimy, zrobimy tylko kontrolnie KTG. A wracając zajedziemy do piekarni, bo to przecież moja pora pierwszego posiłku (słodkim mamom nie jest dane spanie do woli).
Godz. 8.45. Na miejscu w szpitalu - trochę dziwnie się na mnie popatrzyli, jak powiedziałam, że ja tylko na KTG bo mam jakoś dziwnie długie skurcze i chcę się upewnić, że to przepowiadające. Lekarz kazał od razu iść i kłaść się na porodówkę. Zagubiona trochę byłam, bo "przecież jeszcze jest czas". Ale kobieta może mieć myślenie w takich chwilach. Mąż do domu po torby (mieszkamy 5 min. od szpitala), a ja do papierologi.
Dużo podejrzliwych pytań o wskazanie do cc. A skąd, a dlaczego, a jak długo to uszkodzenie siatkówki. Czy ja sama chciałam się kłaść pod skalpel? No przecież nie. Gdybym chciała cc na życzenie to poszłabym do prywatnej kliniki. Mogli sobie darować.
Godz. 9.40. Leżymy na porodówce. Skurcze są co 7 minut. Postęp porodu powolny. Myśli dalej krążą wokół tego, że zaraz ktoś przyjdzie i powie, że to jeszcze nie teraz.
Godz. 10.30. Spacer po korytarzu. W moim przekonaniu 15 minut, męża - godzinę. Skurcze zmuszają do przystanków i przysiadów.
Godz. 11 z czymś. Kolejny pomiar KTG. Siła skurczy to 50%. Skurcz, masaż lędźwi (mąż przy porodzie to cudna sprawa), cisza... no może nie taka cisza, bo wtedy Teo zaczynał mnie kopać. Kontrola postępu porodu - poród postępuje. Decyzja o cięciu. Nie zgadniecie, ale byłam w szoku, że to już zaraz. W sercu oprócz zdziwienia, lekkiego przerażenia, również wielka ulga - Teo nie przyjdzie na świat "na zimno". On już wie i też się szykuje.
Godz. 13. Silne skurcze 90%. O rety.
Godzina cc to 14.00.
Godz. 14.00. Operacja. Godzina 14.15 słyszę krzyk Synka, a właściwie wrzask. Kamień z serca. Płuca działają bez zarzutu. Kilka minut później, jak dla mnie wieczność, przynoszą mi Teosia i pozwalają pocałować. Niesamowite emocje. Nie mogę się uspokoić. Zapewnienie mnie, że mąż już jest gotowy do kangurowania (bardzo mi na tym zależało).
Godz. 14.30. Już po wszystkim. Jadę na salę, a tam już czeka B. z Teosiem. Dostaję Maluszka do karmienia. Sama nie wiem co czułam, taki przypływ miłości i burza hormonów. Z pokarmem nie ma problemu. Uczymy się z Teo karmić. Błoga chwila.
Teo, ur. 28.02, godz. 14:15, waga 3600g, dł. 55cm, 10 pkt |
Na dziś tyle. Teo zaraz się obudzi, a ja łapię wszystkie minuty jego snu, aby chwilkę wypocząć. Cdn.
Jejku jaki cudowny synek :)
OdpowiedzUsuńWidzisz czasami los płata nam figle i nie jest tak jak zaplanowaliśmy :)
Serdeczne gratulacje dla Was!
OdpowiedzUsuńCzytałam i miałam łzy w oczach! :)
Czupryna boska!
GRATULACJE!
OdpowiedzUsuńPiękny jest :)
Pozdrawiam serdecznie
Aneta P