I co ja zrobiłam? Czyli matka z wyrzutami.

I stało się! Nadchodził powoli, powoli, ale zaczynał nabierać tempa, rozkręcał się, zaczął biec, pędzić, lecieć z prędkością błyskawicy...! I nadszedł. 
Dzień powrotu do pracy. 
Było to dokładnie dwa tygodnie temu (mam zaległości nie tylko na blogu...). Wielu z Was zacznie się pewnie zastanawiać dlaczego tak wcześnie, dlaczego nie rok?
Jeszcze przed porodem zapadła decyzja o półrocznym macierzyńskim. Tak ustaliłam z Zarządem firmy, a że nie rzucam słów na wiatr - tak też się stało. Im było bliżej do "godziny zero" tym więcej miałam obaw i wątpliwości. Do tego każdy z kim nie rozmawiałam dziwił się, że nie korzystam z tego przywileju rocznego urlopu (urlop-dobry mi żart). Serce mi pękało (i dalej pęka!) i mam okropne wyrzuty sumienia, że nie zostałam z Teo na rok. Pierwszy rok jego i naszego wspólnego życia. W końcu to przez ten rok Teo będzie miał tyle swoich pierwszych razy, jak chyba nigdy pozniej w swoim życiu! Rozważałam swoją decyzję pod każdym możliwym kątem i zawsze dochodziłam do tego samego-przecież obiecałam, że wrócę po pół roku. (Nie)stety należę do osób mających duże poczucie obowiązku i odpowiedzialności i nie wyobrażałam sobie, abym mogła w ostatniej chwili powiedzieć pracodawcy- sorry, zmieniłam zdanie. Nie chcę, aby to wyglądało, że praca okazała się ważniejsza od Synka. Nigdy w życiu!  Dla Teo jestem skłonna zrobić chyba wszystko. Nie spodziewałam się, że macierzyństwo jest tak wspaniałe! Oprócz pierwszych pięciu miesięcy 😋 bo u nas to był prawdziwy hardcore. Ale teraz każdego dnia jest coraz lepiej, Teo coraz więcej rozumie, reaguje na zabawy i w ogóle jest mega rozkoszny. I jak zostawić takiego Skarba???? 

Podejrzewam, że gdybym miała oddać Teo do żłobka lub szukać niani to miałabym jeszcze więcej wątpliwości i rozterek. Całe szczęście Teoś zostaje z moją siostrą, którą uwielbia! Miałam to szczęście, że siostra ma taką możliwość i do tego chęć! Nie każdy bowiem chciałby dobrowolnie brać na siebie trudy (dalej nie wiem kto macierzyński nazwał urlopem-chyba jakiś facet z patriarchalnej epoki) zajmowania się cudzym dzieckiem. 



Żeby nie zwariować (i nie zmienić zdania) urlop zaplanowaliśmy tak, aby wrócić na kilka raptem dni przed początkiem pracy. O wakacjach napiszę w odrębnym poście. Grunt, że plan się udał i przez tydzień na wyjeździe i kilka dni po udało mi się za wiele nie stresować. Od soboty jednak juz chodziłam w mega stresie - jak Teo zniesie rozłąkę, czy będzie chciał pić z butelki moje mleko (nie przestałam kp), czy będzie spał i czy nie będzie zbyt uciążliwy. Do tego napięcie przed powrotem do pracy - czy sobie poradzę, czy nie wypadłam z rytmu i przede wszystkim do czego wrócę? 
Powrót zaskoczył mnie samą- Teo poza domem ładnie je, śpi, czasem pomarudzi, ale siostra za bardzo się nie skarży 😉 Gorzej ze mną-tęsknię przeogromnie! Cały czas myślę czy wszystko w porządku, czy nie tęskni, nie płacze, czy zasnął itp. Matki zawsze sobie wynajdą powód do obawy (prawda?). 
Najgorsze przyszło, gdy pojawił się pierwszy katar Teo, który załapał od razu w pierwszym tygodniu mojej pracy. To dopiero stres i koszmarne niedospanie (3 noce z rzędu) :( obawa o dziecko, wyrzuty, że chorego odwożę siostrze, żal, że wróciłam do pracy, a przecież mogłam (teoretycznie) zostać rok. 
Teo wydobrzał, jest wesolutki, zaczyna przemieszczać sie po podłodze i niby wszystko ok, ale gula w gardle (moim) jest każdego ranka...bo przecież mógł jeszcze słodko leżeć i ze mną dosypiac, a nie teraz musi wychodzić na ten ziąb :( 

A jak Wasze powroty? Już macie to za sobą, czy jeszcze przed?




2 komentarze :

  1. Podziwiam! <3 Choć, gdybym ja coś obiecała to też pewnie dotrzymałabym słowa.
    Na pewno jest Ci ciężko, ale myślę, że jest mu dobrze u Twojej siostry. A Teo wygląda świetnie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo, dużo siły! Świetnie, że siostra mogła się zająć Teo :)

    OdpowiedzUsuń