Matka perfekcjonistka

Niestety należę do grona perfekcjonistek. Jak czegoś nie robię dobrze (jakie dobrze-b.dobrze!) to jestem: zła, zdenerwowana, zirytowana, czasem nawet zrozpaczona. Tyczy się to wszystkiego od sprzątania w domu, gotowania, nauki, pracy po jazdę autem. Takie głupoty, a potrafią mnie wyprowadzić z równowagi na parę godzin, a nawet tygodni (oh yes).
W ciąży też miałam swoje zadania typu przestrzeganie diety w cukrzycy ciążowej (cukier nie mógł podskoczyć - naczytałam się jaki zły wpływ będzie to miało na dziecko) - siedziałam z broszurami i oczywiście szperałam w sieci co mogę jeść, w jakich ilościach i jak przygotowane (ach ten indeks glikemiczny!). Na mniej więcej miesiąc przed porodem miałam gotowe ubranka dla Teo, które były uprane, poprasowane i równiutko ułożone w komodzie. Możecie sobie wyobrazić do czego doprowadzał mnie brak złożonego łóżeczka dla Małego. Trułam mojemu mężowi z miesiąc, a on zawsze miał czas. Jak już w końcu go zmusiłam do prac fizycznych przy łóżeczku (tak dokładnie było) to wyszło, że na drugi dzień urodziłam. Dla przypomnienia możecie o tym poczytać tu.
I stało się. Jak być perfekcyjną po porodzie i (uwaga) jak być perfekcyjną matką?
Każda kobieta po porodzie wie, że do perfekcyjności dużo jej brakuje. Fizyczność niestety mocno daje się we znaki, do tego brak luster w łazienkach szpitalnych i ciągła obawa o dziecko. Te 3 dni pobytu w szpitalu najchętniej wykreśliłabym z kalendarza. Nie dziwię się, że za granicą tyle kobiet chce rodzić w swoim domu. 

Ok. Wyszłam do domu, jestem u siebie, mąż wysprzątał mieszkanie na błysk. Jest super. 
Nie, wcale nie jest, bo źle się czuję, nie mam siły, Okruch wisi na mnie dzień i noc, nie ma jak się ogarnąć czy zjeść. Chcę, nie chcę, sama nie wiem co się ze mną dzieje, już wiem co to znaczy "burza hormonów". 

http://images.esellerpro.com


A w głębi głowy wciąż stuka: musisz lepiej, lepiej, lepiej. Starcie toczy mój umysł z moim ciałem. Umysł mówi: "dziecko śpi, ogarnij siebie i dom". Ciało z kolei błaga o sen, chociaż 5 minut. Szczególnie szwy po cc krzyczą wręcz: "daj nam poleżeć!!!". 
Niestety muszę przyznać (przed sobą samą), że wielokrotnie dałam wygrać ciału, zwłaszcza, że mój ukochany Syn to przylepa i w dzień, jak tylko mama odejdzie od niego śpiącego to od razu się budzi. Jeśli jednak trafiały się chwile, gdy miałam te upragnione 15-30 minut to nie wiedziałam w co włożyć ręce. Pranie czeka, sterty prasowania (jakoś nie wyobrażam sobie nie uprasować T. ubranek), zmywanie lub chociażby zapakowanie zmywarki, gotowanie, sprzątanie, podlewanie kwiatów, a przecież o siebie zadbać też trzeba.
Jak się możecie domyślać nie byłam (i wciąż nie jestem) w stanie wykonać nawet połowy z powyższej listy, bo Teo w dzień marnie śpi, a jeśli już to albo na spacerze (ja z nim wychodzę) albo ze mną tuż obok. 

Możecie sobie wyobrazić jak ja-perfekcjonistka to znosiłam. Złość i irytacja rosła we mnie, aż wybuchała na pierwszą osobę, która akurat miała tą nieprzyjemność natrafić na taką chwilę. Nie wiem jak moja rodzina ze mną wytrzymała ten czas. Powtórzę się, ale gdyby nie mama i siostra to źle ze mną by było. To one, gdy tylko mogły, wpadały z obiadem, łapały się za odkurzacz czy żelazko, często też za Teo, abym mogła się ogarnąć. 
Oczywiście prawdziwe perfekcjonistki robią wszystko same. Przecież nikt nie zrobi wszystkiego tak, jak my same. 
Uwierzcie, że czasem warto spuścić z tonu. Niech kubki znajdą się w niewłaściwej szafce, ubrania na niewłaściwej półce, a makaron będzie rozgotowany. Dajcie sobie pomóc, bo są takie chwile, kiedy nie warto walczyć z samym sobą. 
Ja już wiem, że obiad nie musi składać się zawsze z dwóch dań (a nawet wcale może go nie być), kurze nie muszą być starte dwa razy w tygodniu, podłoga nie musi być zmyta na kolanach (moje szwy źle to zniosły), a prasowanie może poczekać.
Tak, jak brak perfekcji w domu jako tako zniosłam i znoszę, to bardzo mnie boli brak perfekcjonizmu w byciu matką. Posiłki spożywam w tempie iście ekspresowym (bo T. przecież leży sam i nie wiem co robi, a zwykle wtedy, gdy ja sięgam do lodówki to on już jęczy), kąpie się i maluję w dosłownie 5 minut, prasuję swoje ubrania przed wyjściem jeśli już muszę i nie mam nawet 30 minut dla samej siebie (czytanie gazet to przeżytek, a książki czytam podczas karmienia).
Ciągle jednak mam poczucie, że za mało dbam o Teo. Nie mam burzy pomysłów, jak się z nim bawić, aby się prawidłowo rozwijał, jak go rozwijać fizycznie (przecież dzieci w jego wieku już się obracają non stop, a on tylko czasem), jak wypełniać mu czas i jak się nim zajmować, aby był szczęśliwy i zdrowy. 
Może za mało śpi, za mało je, niewłaściwie je (za często, za rzadko?), jest mu za gorąco albo za zimno, za mało słucha muzyki klasycznej, a za dużo radia, za mało mu czytam, śpiewam itd. W mojej głowie jest cała masa tych i podobnych wątpliwości. Chciałabym, aby Teo otrzymywał ode mnie wszystko to, co jest mu potrzebne. Skąd tylko ja mam wiedzieć, czego tak naprawdę od potrzebuje?

Nie wiem czy słuchanie muzyki sprawia mu radość, nie zauważyłam większej różnicy w tym czy leci Mozart czy Radiowa Trójka. Ale przecież naukowcy się na pewno nie mylą i to Mozart pozytywnie wpływa na rozwój intelektualny. I proszę - już mam wyrzuty sumienia, bo za mało go słuchamy. 

Nie czytam Teo każdego dnia, raczej co kilka dni, jak już skończą mi się pomysły na zabawę. Kolejny minus dla mnie jako matki - przecież wszędzie piszą, że trzeba czytać codziennie. 

Teo dopiero od niedawna chętnie spędza czas na tummy time. Wcześniej wrzeszczał po 5 minutach od położenia na brzuchu. Wyrzuty sumienia gotowe - to przeze mnie mało ćwiczył, bo jak tylko zaczął płakać to ja już go przewracałam na plecki. 



Matka "przymknij oko" próbuje tłumaczyć matce perfekcjonistce siedzącej we mnie, że przecież T. wspaniale reaguje na nasze uśmiechy, uwielbia łaskotki i chichocze w głos, podnosi główkę, jak leży na pleckach i już chętnie sam by usiadł, a teraz też dosyć długo leży na brzuszku i jak się czymś zainteresuje to potrafi się obrócić wokół własnej osi do tego. 
Raz wygra pierwsza i idziemy się z Teo turlać po łóżku, a raz druga i z Teo na rękach próbuję ugotować obiad, zjeść, czy też zetrzeć kurze.
Jednego jestem pewna - kocham go nad świat!

Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy wrócę do pracy, a to już zaraz! Żeby nie było - cały macierzyński mam poczucie, że wypadam z obiegu w pracy, więc min. raz w miesiącu biorę udział w jakimś szkoleniu online (oh yea!).


1 komentarz :

  1. Skąd ja to znam? Tosia się ładnie bawi, a ja już lecę zmywać naczynia, a potem wyrzucam sobie, że za mało się z nią bawię, że może powinnam przy niej siedzieć... Mozarta też nie słuchamy, choć oczywiście plany były ambitne ;)

    OdpowiedzUsuń